Przed nami zaledwie kilkanaście miesięcy do terminu samorządowych wyborów i powiedzmy sobie wprost, że to naprawdę nie dużo. Toteż świadomość przybliżania się do tego wydarzenia obliguje do podjęcia podstawowych przygotowań przez środowiska zainteresowane pułtuskim samorządem lokalnym. Warto o tym mówić już teraz, ponieważ chodzi o codzienne, ważne sprawy politycznej wspólnoty Pułtuska, każdorazowo bowiem finalny rezultat całego przedsięwzięcia przyciąga naszą uwagę i pozwala poznać rozkład personalnych (w tym kontekście także kulturowych) oraz rzeczowych wskazań pułtuskiego elektoratu. Mówimy „politycznej wspólnoty”, gdyż samorządowe wybory mają także polityczny charakter, niezależnie od tego, pod jakimi banderami dochodzi do rywalizacji, a akurat jest tak, że ścierają się ze sobą również partie. Nie jesteśmy zwolennikami wprzęgania partii w samorządowe siłowania o publiczne funkcje (głównie w społecznościach o skali Pułtuska!), przede wszystkim dlatego, że dochodzi do przenoszenia parlamentarnych antagonizmów w życie małych wspólnot politycznych, co zupełnie nie służy autonomicznym gminom, zmagającym się ze swymi problemami. Ideałem byłoby uczestniczenie wyłącznie niepartyjnych komitetów mieszkańców, nie obarczonych balastem międzypartyjnych wojen. O negatywnych skutkach uczestnictwa stronnictw w samorządowych wyborach napisano wiele sensownych tekstów i doprawdy do zrozumienia tych prostych spraw nie trzeba wiedzy profesorów katedr politologii. Klarownie mówią o tym, min., znany polski naukowiec Adam Wielomski oraz Brytyjczyk, Roger Scruton, który zresztą uważa, że autentyczny samorząd lokalny byłby wtedy, gdyby zakazano ogólnokrajowym partiom udziału w nim.
Nie trudźmy się wykazywaniem tego rodzaju konfliktów w naszej wspólnocie. Są one widoczne gołym okiem, a linie przebiegu ostrej nieprzychylności (to celowo zastosowane łagodne wyrażenie) utrwalają się z każdą kadencją.
Stawiając jeszcze jeden krok w naszych refleksjach o ogólnopolskiej sytuacji stwierdzamy, że to niezwykle ponura rzeczywistość, ponieważ Kościół katolicki niestrudzenie wzywa do pokoju i pojednania, a partie polityczne wbrew tym pasterskim apelom wzniecają i podtrzymują ogień społecznych konfliktów. Bez obawy o przesadę możemy powiedzieć, że na naszych oczach trwa w Polsce bezkrwawa wojna domowa, bez widoków na jej zakończenie. Jasna sprawa, że do szpiku kości rozumiemy istotę stronnictw politycznych, dla których spokój jest czymś nie do zniesienia. Bez konfliktów przecież, bez medialnego, rozgrzanego do czerwoności show trudno byłoby mobilizować swych sympatyków, nie dałoby się utrzymać ich w stałym napięciu po to, aby w razie potrzeby wezwać do ulicznych manifestacji i zderzeń zwolenników partii „X” ze zwolennikami stronnictwa „Y”. „Demokracja” nie znosi braku „oponenta”, czy jakiegoś „wroga”, bez niego wszakże byłoby koszmarnie nudno, zirytowany „demos” mógłby porzucić telewizory i sięgnąć po ambitniejsze, rozwijające intelektualnie lektury (o rety! – co wtedy: „lud” nie dałby się manipulować!), zniknęłyby powody do prezentowania żenujących stanowisk proklamowanych przez „polityków” z powagą na podobieństwo sławnych mędrców. Nie byłoby pretekstu do występowania w mediach i wyjaśniania nie dających się wyjaśnić przyczyn incydentów, ponieważ z natury rzeczy niedorzeczność pozostanie niedorzecznością, niezależnie od tego, kto usiłuje uzasadnić swe trwanie w beznadziejnie infantylnym i śmiesznym „zatargu”. Krótko odtworzona tutaj niemilknąca, tragikomiczna „demokratyczna orgia” ma swe drugie dno, polegające na tym, że są tacy, co to „kupują”.
„Politycy” zasiadają więc w telewizyjnych studiach, namiętnie, nie do zniesienia perswadują jakieś bezsensowne drobiazgi wyłącznie w celu wykazania swej niezbędności oraz nie zastępowalności – coś rozpaczliwie zniechęcającego! Po długich, wyczerpujących, niemal spirytystycznych seansach wychodzą z satysfakcją spełnionego posłannictwa. Do rzadkości zaś należą osoby przemawiające konkretnie, z sensem, na temat, nie odlatujące od istoty rzeczywistego problemu. W przeciwieństwie zaś do tych poprzednich na ogół jęczą, mamroczą, bredzą o niczym, zaśmiecają frazesami przestrzeń publiczną, demaskują swą językową mizerię, kompromitują siebie (czy raczej prezentują się w całej okazałości!) i deprecjonują bądź, co bądź, ważne instytucje państwowe. Są to nieginące nawet na chwilę od 25 lat obrazy polskiej „demokracji”.
Komu to imponuje???
Po krótkim wypadzie na pola „polityki na wyższym poziomie” wracamy do specyfiki małego miasta. Tak więc Pułtuskie Forum Samorządowe opowiada się za zupełnie innym modelem lokalnej działalności, lecz znając dotychczasową praktykę z obawami myślimy o kampanii wyborczej w Pułtusku jesienią 2018 roku. Instytucja gminy ma praktyczne, usługowe znaczenie dla swych mieszkańców, aczkolwiek za wysoce pożądane uważamy udział ideowego czynnika w tym przedsięwzięciu; powiedzmy sobie dla jasności, że ideowość nie ma absolutnie nic wspólnego z partiami, natomiast dowartościowuje uczestniczące grupy jednocześnie podnosząc poziom kultury politycznej danej społeczności i przecież widać w tym ewidentne zalety. Właśnie z tych zasadniczych względów z rezerwą obserwujemy radykalne wejścia stronnictw politycznych, ponieważ nie chcemy, aby nasza gmina stała się kopią „wojny na górze”. Tak jak nic dobrego nie przynosi ona Polsce, tak nic pozytywnego nie dałaby ona pułtuskiemu społeczeństwu. Pozyskiwanie zaufania Pułtuszczan odbywać się powinno na fundamencie uniwersalnych wartości naszego kręgu kulturowego, czemu nie sprzyjają szalejące pożary sporów wywołane przez partie.
Sławomir Latek
Pułtuskie Forum Samorządowe
Luty 2017 r.
Felieton opublikowany w tygodniuku "Pułtuska Gazeta Powiatowa" dnia 7.02.2017 r.